Mam się dobrze, pozdrawiam
Kiedy
padło hasło: „Karolina bierze ślub”, a w post scriptum dodano „za rolnika”,
zaczęły sypać się… kondolencje. Oczywiście nie były to słowa wypowiedziane
wprost. Cicho szeptano po kątach, że nie wiem w co się pakuje, że chyba
oszalałam. Wystawiono nekrolog mojego życia zawodowego. Ono zanim zaczęło
tętnić energią już w świetle tego co szeptano, umarło śmiercią tragiczną. A
miało być tak pięknie… Karolina miała zostać nauczycielką, piąć się po
szczeblach kariery, zarabiając przez lata psie pieniądze. Miała uczyć młode
pokolenie, że nauka to potęgi klucz. Nabywając wiedzę można stać się
człowiekiem sukcesu, prowadzącym własną firmę, siedząc w biurze, pachnąc
perfumami „koko szanel”, czy jakoś tak. Bo sukces nie pachnie obornikiem, a
krowy i świnie to nie są szczęśliwi klienci, ani godne istoty do współpracy.
Mój narzeczony
niestety też miał znajomych pełnych wątpliwości. Gdy pytano go co studiuje
wybranka jego serca, w chwili, w której dowiadywali się, że filologię polską
nastawała niezręczna cisza. Aż w końcu ktoś odważny wypowiedział na głos swoje
zdanie, sugerując mojemu lubemu, by koniecznie dużo zarabiał, bo wypłata
przyszłej żony pokryje co najwyżej miesięczny koszt wacików. Do tej pory
zastanawiam się, które z nas miało bardziej przerąbane. Mnie pozostawało po
kilku latach trudnej nauki znaleźć bogatego męża, by urodzić mu tyle dzieci ile
będzie w stanie spłodzić. Mojemu (obecnie) mężowi musiało się zatem
poszczęścić, by ożenić się z taką panną, która nie będzie brzydzić się
pieniędzy męża ze strachu, że pachną np. gnojowicą.
I tak
będąc przegranymi już na starcie niespełna 4 lata temu zawarliśmy związek
małżeński. I zapewniam Was, że mąż nie robił mi testu IQ przed wejściem do
kościoła, ja zaś nie sprawdzałam czy lubemu przypadkiem słoma z butów nie
wystaje. Mogłabym zakończyć na tym swój wywód, bo w końcu wiadomo co było
dalej. Rolnik i humanistka wzięli ślub. To teraz już tylko życie od pierwszego
do pierwszego, praca w gospodarstwie, małe dzieci w domu. Czyli gówno w pracy,
gówno w domu. Jednym słowem „smród”.
Jednak
dzieje się inaczej. Dziwnym zbiegiem okoliczności żyjemy sobie we względnym
spokoju, szczęściu i miłości. Doczekaliśmy się dwóch synów i jakoś tak nam
dobrze razem. Męczy mnie jednak widok współczujących mi osób. Tego żalu w
oczach moich rozmówców, gdy opowiadam im o swoim życiu i obowiązkach. Czas
stanąć niejako w obronie moich wyborów. Nastały bowiem specyficzne czasy dla
kobiet, kiedy chęć życia w mieście jest cacy. Chcesz mieszkać na wsi? To Ty się
kochana z tego musisz wytłumaczyć. Pal go licho miłość. Miłości w oborze nie znajdziesz. I wiecie co?
Faktycznie ja jej w oborze nie znalazłam. Mąż na flirty i amory znał lepsze
miejsca.
Ludzie
okazując fałszywą troskę wtykają swój nosek w moje życie. I to mi ma być
głupio. To ja popełniłam błąd. Oni trzymając w ręku berło sprawiedliwości próbują
pokrzyżować plany ślepemu przeznaczeniu, wpychającemu mnie w otchłań zła. Żeby
było jasne: zło = małżeństwo z rolnikiem. Dlatego zastanów się, jak postrzegasz
postać rolnika?
Ja uważam, że rolnik z zasady nie może być głupim
człowiekiem. Jeśli facet prowadzi swoją działalność (a tak właśnie jest) i
mijają długie miesiące, a jemu nie w głowie szukanie sobie innego zajęcia, to
znaczy, że jest bystry i zaradny. Rozumu musi mieć tyle co nie jeden miastowy
biznesmen. W oczach rolnika dostrzeżesz nie jedną troskę i zmartwienie. Na
rękach zobaczysz nie jeden odcisk i ranę. Z doświadczenia jednak wiem, że takie
odciski nie robią się od siedzenia na dupie, tylko od ciężkiej pracy. Więc
jeśli kawalera rolnika bolą cztery litery, a nie ręce to oznacza, że Ty się kobieto
jeszcze zastanów. Najistotniejsze jest dla mnie to, że taki pracuś będzie
wypruwał sobie żyły, aby w przyszłości utrzymać nie tylko siebie, ale również
żonę i ewentualne dzieci. Oczywiście mówię o takim momencie w życiu, gdy z
małżeństwa robi się rodzina. Kiedy kobieta musi skupić się na tym co dzieje się
w domu, a obowiązki w gospodarstwie na jakiś czas przestają ją obchodzić. Nie
łudźmy się jednak, że żona rolnika jest „tylko żoną rolnika”. Zasady są jasne:
pracujesz to masz, nie pracujesz to masz mniej. A dokładnie to tyle ile zarobi
mąż 😉 A chyba każdy chce mieć więcej, co
nie?
Idąc ulicą, obserwując ludzi byłabyś/byłbyś w stanie
wskazać palcem osoby, które pochodzą ze wsi i te, które wychowały się w
mieście? Uważasz, ze różniłyby się od siebie ubiorem lub „zapachem”? Świadomie
nie pytam o akcesoria. Z autopsji wiem, że rolnicy widły, łopaty itp. rzeczy
zostawiają w miejscu swojej pracy. Fakty są również takie, że rolnik nie
wychodzi z domu zaniedbany, w porwanych ciuchach, pachnąc perfumami a`la obornik.
Nastały czasy, kiedy ludzie mają w domu łazienki i chętnie z nich korzystają.
Współcześni panowie dbają o siebie nie mniej niż kobiety. Pamiętam czasy, gdy
mój mąż miał więcej kosmetyków ode mnie. I to nie jest ściema. Ba, po dziś
dzień pan mego serca potrafi spędzać więcej czasu w łazience niż ja. Nieraz
słałam „joby” i wołałam o pomstę do nieba, byleby w końcu wyszedł z tej wanny…
Dobra, kwestię wyglądu zostawiamy w spokoju. Zaraz
ktoś powie, że wystarczy, aby taka osoba otworzyła usta, powiedziała parę słów
i wszystko stanie się jasne. Owszem, znam osobiście kilka osób, które mają
bardzo charakterystyczny sposób mówienia. To głównie zasługa tego w jaki sposób
rozmawiało się u nich w domu. Wychowywali się używając takiego słownictwa jakiego
próżno szukać w mieście. Takich ludzi jest coraz mniej, ale wcale nie uważam,
że tak jest lepiej. To oznaka tego, że pewna „epoka” się kończy. Coś zanika
bezpowrotnie i jeszcze za tym zatęsknimy. Sądzę jednak, że to nie chodzi o
sposób mówienia, ale o to o czym rolnik opowiada. Ciekawa w tej kwestii jest
pewna zależność. Jeśli ktoś pracuje jako kierowca tira i opowiada: o tym gdzie
był, co widział, jak drogi wyglądają to tu, to tam, wówczas nikt nie ma im tego
za złe. Żartobliwie rzucamy pod nosem, że to takie „zboczenie zawodowe”. Lecz u
szanownych panów pracujących na wsi, nie ma mowy o takim „zboczeniu”. U nich
rozmowy o krowach, świniach, czy maszynach rolniczych, to jest ta „wieś”,
której już z nich nie wyplenisz. Przesiąknięci wsią do szpiku kości, fanatycy
katorżniczej pracy z zapędem masochistycznym… A wiecie co rolnicy robią, gdy
chcą mieć przerąbane do kwadratu? Żenią się! Tak też dzięki Bogu zrobił mój mąż.
Takich kobiet jak ja jest więcej. Nie tylko ja
wracając podekscytowana z obrony na studiach usłyszałam zamiast gratulacji: „i
co z tego, i tak będziesz doić krowy”. Nie tylko ja zostałam skreślona z listy
ludzi aspirujących do tego, aby być kimś.
Dlaczego
mi współczujesz? Bo skończyłam studia? A jakbym ich nie skończyła uszanowałbyś
mój wybór? Bo to był mój wybór, wiesz? Współczujcie ludziom złośliwym,
pazernym, uzależnionym. Mnie nie trzeba współczuć. Cieszcie się, że jestem
szczęśliwa.
byłem tu xD pozdrawiam Karolinę, Piterka, Radzia, Rafcia, Juanka i Martę :D
OdpowiedzUsuńwszyscy poznajemy to miejsce aż za bardzo :) pozdrowienia dla całej ekipy :D
UsuńDobry tekst, dobrze napisany i przyjemnie się czyta, oby tak dalej, a odbiorców będzie coraz więcej. Trzymam kciuki i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń