Nieformalna rodzina




Dawno temu na wsi, gdy mnie na świecie nie było, w domach całymi rodzinami pieczono chleb. Na pierwszym bochenku zawsze stawiano krzyżyk. Gdy pieczono go w jednej rodzinie, to sąsiedzi przychodzili pożyczyć trochę dla siebie, a potem sami piekli i oddawali. Symbolika chleba w oczach ludzi wsi jest ogromnie ważna. Wynika to oczywiście z głębokiej religijności tutejszych osób, zwłaszcza tych starszych. Nie bez parady nawet kromka chleba nie może się u nas zmarnować. Jednak dzielenie się nim niegdyś z sąsiadami było dowodem na to, iż osoby zza płotu były sobie w jakiś sposób bliskie. "Do Kościoła ludzie jak szli to było widać i słychać, że idą. Na Pasterkę jak szli to krzyczeli `chodźcie, bo idziemy do Kościoła`. Gwizdano i dawano znać, że idą. A jak jechali wozem z końmi to jeden drugiego podwoził". - Tak brzmią słowa mojego wuja, które niegdyś udało mi się zapisać. Czasy o jakich mowa (lata 70-te) rządziły się oczywiście zupełnie innymi prawami, niż te w jakich my żyjemy. Wtedy ludzie wsi byli bardzo zależni od swojej pomocy i często spotykali się na wspólnych pracach w polu i przy domu. W Sylwestra, gdy robiono sobie psikusy w postaci wyniesienia bramy wjazdowej do posesji, nikt nie martwił się, że dostanie np. wezwanie do sądu za nie daj Bóg uszkodzenie mienia. A jak to było za moich czasów?
Spędzając dzieciństwo w czasach bez wszędobylskich mass mediów i komputerów, atrakcji wiejskich szukało się na podwórkach. Tam czekała zawsze brygada znajomych w podobnym do mnie wieku gotowa na nowe wyzwania i świeże siniaki na ciele. Placem zabaw były podwórka sąsiadów, gdzie co i rusz, gdy wymagała tego sytuacja dostawało się szklankę wody do picia lub kanapkę na przegryzienie. Wychodziło się rano z domu, by wrócić na obiad, albo chociaż na kolację. Gdy brakowało pomysłów na gry i zabawy u sąsiada - zapraszało się na atrakcje u siebie. Między grą w piłkę, a zabawą w berka czy w wojnę - zjadało się przysłowiową beczkę soli i kradło konie. Dochodziło nie raz do prawdziwych wzruszeń, gdy komuś udawało się w końcu przeskoczyć z kamienia na kamień i straszliwych dziecięcych dramatów, gdy kolega czy koleżanka ze wsi zdarła kolano do krwi. Czasy młodzieżowe to czas spotkań każdego dnia o tej samej porze, w tym samym miejscu. Bez przypominania sms-em, żeby przyjść. Każdy wiedział, gdzie ma się udać i co ma zrobić, by zobaczyć się ze znajomymi na tzw. "wygonie", bądź ulubionym miejscu u kogoś za stodołą. Największymi atrakcjami dla siebie nawzajem byliśmy my sami. Wieczorami rozpalaliśmy ogniska, piekliśmy kiełbaski. W dzień, gdy dopadała nas nuda budowaliśmy mosty nad stawami i szałasy dla maluchów.  Żyjąc nie obok siebie tylko idąc przez życie ramie w ramie nie widziało się rangi życiowej prawdy widocznej dopiero po latach. Byliśmy sąsiadami - nieformalną rodziną
"Bliższy sąsiad jest lepszy niż dalecy krewni"
I z tą myślą dziś Was zostawiam. 
Pozdrawiam. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Damy i wieśniaczki PL - oczami jandrzejmamy

Wieś się bawi

fashion village